Materiały z Terenu
Piotr Kaplita, ur 1982 rok, Stowarzyszenie Muzyka Dawna w Jarosławiu
Wywiad przeprowadzony przez Jolantę Danak-Gajdę dla Muzeum Okręgowego w Rzeszowie w ramach projektu „Miedzypokoleniowa sztafeta folkowa. Badania terenowe” (2016 r.)
Jak mówi żartobliwie w Stowarzyszeniu jest człowiekiem od wszystkiego, a przede wszystkim od realizacji zadań statutowych, m.in. jest sekretarzem Festiwalu Pieśń naszych korzeni w Jarosławiu, asystent dyrektora artystycznego, kierownik organizacyjny…, w zależności od potrzeb chwili.
Czuje się zakłopotany pytaniem o prace badawcze w dziedzinie folkloru, gdyż jak podkreśla „badanie” to jest zbyt dużo powiedziane, mówiąc o samodzielnej działalności badawczej jako Stowarzyszenie. „Generalnie zajmowanie się ogólnie nazwaną tradycją regionu mamy wpisane w cele statutowe naszego Stowarzyszenia, dlatego ten temat był zawsze obecny, co najmniej w myśleniu. Stowarzyszenie przede wszystkim zajmowało się i zajmuje organizacją Festiwalu muzyki dawnej i generalnie muzyką dawną, organizacją kursów muzyki dawnej. W zeszłym roku pierwszy raz zrobiliśmy też poza festiwalem dość ważny kurs poświęcony madrygałom – Letnia Akademia Madrygałów – to się nazywało. A jeśli chodzi o muzykę tradycyjną, muzykę ludową przez lata robił to właściwie jeden z Dominikanów, który był tu na parafii, nazywał się ojciec Grzegorz Przechowski i on próbował zainteresować członków Stowarzyszenia właśnie tą dziedziną. Przy czym to nie były badania, raczej spotkania ze śpiewaczkami z najbliższych okolic, głównie z Wiązownicy. Kiedy ojciec Grzegorz opuścił Jarosław przekazał swoje kasety, które miał do nas do biura. Szczerze mówiąc nie wiem gdzie są te kasety, chyba je kolega jeden wyniósł do domu, żeby przegrać je z kaset na płyty i zrobić z tego mp3”.
Istotne jest to, że Ojciec Grzegorz założył przy klasztorze OO Dominikanów taka grupę śpiewaczą, którą nazwał „Długodystansowcy”. Nazwa się wzięła stąd, że jego ambicją było to, żeby śpiewać te pieśni – nie tak jak się śpiewa w kościele, dwie pierwsze zwrotki i nie ma już na to czasu - tylko żeby śpiewać wszystkie zwrotki, a to już wtedy robi się długi dystans. I to jest najważniejszy aspekt, że tu nie chodziło o badania w sensie naukowym, nie znamy się na tym, nie mamy takiego wykształcenia i nigdy nie mieliśmy takich ambicji, żeby nazywać siebie etnografami, etnomuzykologami. Raczej nam chodziło o praktykę, czyli o to, żeby się tych pieśni uczyć i później samemu je śpiewać. To się dzieje i myślę dzieje się z dobrym skutkiem.
Z drugiej strony związane jest to, że właśnie nasz zakres badań, badań w cudzysłowiu był ograniczony, w tym sensie , że chcieliśmy się skupić na kilku wybranych, ulubionych miejscach i starać się przejmować do praktyki tradycje właśnie tych miejsc, myślę tu przede wszystkim o Wiązownicy. Najczęściej odwiedzaliśmy panią Stanisławę Naspińską, która już w tym momencie, niestety – jej stan zdrowia uniemożliwia kontakty, także spotykamy się teraz coraz częściej z Zespołem Śpiewaczym z Wiązownicy, z paniami związanymi z Zespołem.
No i te nasze badania pomiędzy rokiem 2008 a 2011, właśnie polegały na bardzo ograniczonych wizytach. Jeszcze się pojawiała Kramarzówka, Cewków Wola i pani Aniela Mrówka, od której nauczyliśmy się trochę kolęd, skarbnica kolęd. W każdym razie nam chodziło głównie o to by spotykać śpiewaków. Troszkę jeździliśmy po wsiach, początkowo pomagał nam w tym „po przyjaźni” Adam Strug, który nie jest związany z naszym regionem, ale z racji Festiwalu znaliśmy się i on też zarażał nas przede wszystkim tym, żeby nie skakać z kwiatka na kwiatek, a mieć jedno, dwa, trzy miejsca ulubione i skupiać się na przejmowaniu repertuaru od konkretnych śpiewaków. Przy czym cały czas chodziło nam głównie o praktykę, po to żeby dla siebie nauczyć się tych pieśni a nie po to by je w kompetentny sposób zarchiwizować, nagrać, podzielić na ścieżki i opisać co to jest za utwór, stwarzać jakieś mapy.
Nie pamiętam który to był rok, chyba 2010, kiedy trochę tych nagrań mieliśmy i chcąc zrobić jakieś podsumowanie tego co w danym roku udało nam się nagrać, porozmawiać z kimś kto się na tym zna lepiej od nas, pokazać to komuś, zgłosiliśmy się do Bartosza Gałązki, który niestety nie mieszka w tym regionie, mieszka w Krośnie i dlatego czuję się zakłopotany bo to co się później wydarzyło, po naszym spotkaniu z Gałązką, Stowarzyszenie z kolei miało jakieś tam doświadczenie większe niż Bartosz sam w sobie, zresztą on nie jest osobą prawną, tylko po prostu Bartoszem Gałązką, chodzi o doświadczenie w pisaniu wniosków głównie ministerialnych i zaczęliśmy współpracować razem. On nam był przydatny jako skarbnica wielka nieprzebrana, wszelkich możliwych wariantów pieśni, nabożeństw – to jest rzecz, którą my w Stowarzyszeniu szczególnie lubimy, czyli odtwarzać nie tyle pojedyncze pieśni co całe nabożeństwa - śpiewać Gorzkie Żale, Godzinki, Różańce najróżniejsze ….
No właśnie, od kiedy spotkaliśmy Gałązkę to nasza działalność taka badawcza, może nie tyle uległa zawieszeniu co …po prostu nie ma sensu wyważać otwartych drzwi, jeśli naprawdę nie wiem ile tego jest, ale myślę, że spokojnie można mówić o tysiącach już utworów które są już nagrane, opisane, pocięte w mp3 i leżą w jakimś tam archiwum, które jest archiwum Bartosza Gałązki. A taka powiedzmy nie tyle sława, co opinie, że Stowarzyszenie Muzyka Dawna prowadzi badania naukowe to są już rzeczy, które głównie już zrobił Gałązka i które są owocem współpracy Stowarzyszenia z Gałązką, Stowarzyszenia, które wnosiło jakieś doświadczenie organizacyjne, wnosiło osobowość prawną, wnosiło środki finansowe, ale taką naukowa stroną całości zajmował się jednak Gałązka. Także wydawnictwa, które mówi się, że są to wydawnictwa Stowarzyszenia Muzyka dawna – tak jak III tom „Kolęd Podkarpacia”, tak jak ta płyta „Pieśni z Przemyskiego” – to wszystko są owoce współpracy Stowarzyszenia z Bartoszem Gałązką. Czy tak jak działania, które robiliśmy w ramach Roku Kolberga i powstał ten duży plik PDF nazwany „Przemyskie 2014”, no to tym wszystkim kierował Bartosz Gałązka i wszelkie nagrania, które wtedy tutaj zrobiliśmy w terenie, one wszystkie wysyłane były do Gałązki i my już nie zaprzątaliśmy sobie głowy, jakąś próbą opisywania tego generalnie po omacku to wszystko byłoby.
Więc, przed 2010 rokiem jeździliśmy po wsiach, jak to się mówi, ale raczej nie można tego nazwać badaniami, …raczej takim zbieractwem. Nie jeździliśmy tam jako badacze, mający ambicje tego, że oto staniemy się nagle nie mając odpowiedniego wykształcenia w tym kierunku etnografami, czy etnomuzykologami, a raczej chodziło nam o to żeby na własne potrzeby i wiadomo, że mówi się teraz, że młodsze pokolenie – chociaż może to nie jest do końca prawda, ale jednak w dużej mierze jest prawda, że ten tradycyjny przekaz od starszego pokolenia do młodszego, gdzieś tam się zwichnął i jest trochę kulawy i my raczej chcieliśmy wejść w to miejsce osób w naszym wieku w Wiązownicy, których nie ma, nie chcą nauczyć się tych pieśni od starszyzny wiązownickiej, więc my weszliśmy w te rolę. Próbowaliśmy wejść w te rolę nie tyle, żeby być naukowcem, który dokona nagrania i naukowego opisu, a być osobami, które dadzą życie, w tym sensie, ze te pieśni będą śpiewane.
Obydwie rzeczy są potrzebne. Wiadomo, gdyby Kolberg chciał się ograniczyć do praktyki, to dużo tych rzeczy by przepadło. Co prawda one istnieją później jedynie zapisane, to zawsze jest problem … To co jest zapisane w nutach nie jest jeszcze muzyką, ale obydwa skrzydła są potrzebne. Takie osoby jak my mogą to zrobić w bardzo ograniczonym zakresie i też chcemy to zrobić w bardzo ograniczonym zakresie, bo inaczej musielibyśmy – to jest niewykonalne – pojechać do wszystkich osób – to co robi Gałązka np. my znamy jedną pieśń w wariancie takim jak się śpiewa w Wiązownicy i jesteśmy z tego zadowoleni. Nie będziemy się nagle uczyli tych wszystkich niuansów. Niekiedy różnice w melodii są duże, niekiedy mikroskopijne pomiędzy np. Wiązownica a Nielepkowicami, czy Piwodą, więc my znamy jeden wariant i koniec i gdyby się ograniczyć do takich osób jak my to te pieśni by przetrwały, ale przetrwały by w ściśle określonych wariantach melodycznych, a Gałązka jest maniakiem - w pewnym sensie - tego, żeby wszystkie możliwe warianty jakie uda mu się znaleźć, nagrać i przepisać w nutki. On się na tym zna ja nie chcę się nawet wypowiadać na ten temat. Stosuje już nowoczesne metody zapisu etnograficznego, które pozwalają już oddać te wszystkie niuanse – ćwierćtony itd.
Co się stało z tymi zbiorami, które udało się Wam zebrać do 2010 roku?
Niestety nie mieliśmy takiej pieczołowitości, żeby o nie dbać bardzo, a raczej gdy one zostały już nauczone to po prostu znamy te pieśni…Tutaj w biurze mamy trochę mp3 na dysku, mamy może z pięć płyt, które wypaliliśmy, gdy była taka ambicja, że będziemy jednak to wszystko nagrywać, opisywać, nadawać jakiś numer biblioteczny, tak żeby to było skatalogowane, ale to się nam nigdy nie udało. A problem z tym był też taki, że pewnego dnia ktoś przyszedł i tak dosyć stanowczo nas uświadomił, że my w ogóle nie możemy mieć tych nagrań, bo żadna z tych osób przecież nie wyraziła nam zgody na to, żeby przechowywać….to co Pani ma tutaj – że zgadza się na to żeby użyć jej wizerunku, żeby gdzieś w internecie istniały mp3 z jej głosem, żeby zdjęcia, w ogóle musi być specjalna zgoda na to, że będziemy przechowywać te nagrania na dyskach twardych, na komputerach. Także gdy my to robiliśmy to w ogóle był aspekt, który nas zupełnie nie obchodził
Ale chyba nie było jeszcze takiego prawa?
Nie wiem od kiedy istnieje to prawo. Z jednej strony nie działa wstecz, z drugiej strony jest trochę – nawet nie wiem czy powinienem to mówić – jest trochę tych naszych nagrań, które wrzuciliśmy w internet i one istnieją na youtube i teoretycznie każda z tych osób mogłaby mieć do nas pretensje, nawet jeśli to prawo powstało później, o to że te rzeczy tam są i powinniśmy je usunąć.
Z drugiej strony każda z tych osób pewnie jeśli to widzi, bo my się ustnie zapytaliśmy oczywiście, nie było tak, że mieliśmy dyktafon w kieszeni i robiliśmy to po kryjomu. No i właśnie kilka razy mieliśmy z tym problem, nawet jeśli śpiewaczka nie ma z tym żadnego problemu to okazuje się, że wnuki bardzie świadome przychodzą i mają pretensje i żądają usunięcia tego. Także my to robiliśmy zupełnie partyzancko, a od kiedy poznaliśmy Gałazkę, 6 lat temu to w ogóle przestaliśmy się o to troszczyć. Zostawiając to jemu, jako naszemu też ekspertowi. My już zajmujemy się tylko praktyką. Także tych nagrań jest trochę, one mają wadę prawną.
Jakiego rodzaju to jest repertuar, jakie melodie pieśni?
Jeśli chodzi o panią Anielę Mrówkę to są chyba wyłącznie kolędy, tam właściwie nie prosiliśmy jej o śpiewanie niczego innego poza kolędami. A jeśli o Wiązownice – ale te nagrania ich chyba w ogóle nie mamy niestety – to jest wszystko po kolei od kolęd, przez pieśni wielkopostne, pogrzebowe, miłosne, żniwnych sobie nie przypominam w tym momencie. Ale generalnie w Wiązownicy, gdzie jesteśmy najczęściej interesuje nas wszystko.
I to jest tylko nagranie na kasecie czy płycie, czy też spisujecie to w nuty?
My tego w nuty nie spisujemy, ponieważ nie potrafimy tego zrobić w sposób rzetelny, także my jedynie uczymy się, nawet uczymy się nie tyle z nagrań co uczymy się będąc na miejscu i razem z paniami śpiewając.
Na takie spotkania z zespołami jak wiele osób jeździ?
Od dwóch do pięciu, sześciu, dziesięciu zależy, czasami takie spotkania organizujemy właśnie jako swego rodzaju wydarzenie i wtedy zapraszamy osoby, od kiedy mamy zespół to zespół też gra na takim spotkaniu, są jakieś tańce i wtedy przychodzi więcej osób. A zaczynało się od tego, że sam jeździłem, z dziećmi jeździłem 2-3 osoby. Wiadomo, że jeśli się na początku z daną osobą człowiek nawiązuje relacje międzyosobową to ta druga osoba czuła by się zakłopotana, gdyby tam nagle weszło 10 osób, najczęściej jedna góra dwie osoby.
Czyli ten repertuar z Wiązownicy jak wiele osób teraz może już znać?
Pojedyncze pieśni to może uzbierałoby się nawet do 15-tu osób, ale żeby znać większą cześć repertuaru to jest to głównie nasza grupa śpiewacza, które liczy w porywach do 7 osób.
A potem jak poznaliście się z Bartoszem Gałązką i rozpoczęła się wasza współpraca to jak ona wyglądała. Wiem, że wspólnie realizowaliście projekt w Roku Kolbergowskim, coś jeszcze było więcej?
Zaczęliśmy od Kolęd Podkarpacia”, przy czym to była samodzielna praca Bartosza Gałązki, a rolą Stowarzyszenia była obsługa formalna wszystkiego, zadbanie następnie o to żeby książka została wydana, nabrała fizycznych wymiarów, ale to była samodzielna praca Bartosza Gałązki. W ramach Roku Kolberga następnie gdy pracowaliśmy, też głównie pracował Gałązka i głównie zajmował się strona muzyczną. My tutaj w Jarosławiu interesując się szczególnie Wielkim Postem, Gorzkimi Żalami, odwiedziliśmy wtedy z kolegami wszystkie kościółki w okolicach Jarosławia, wybraliśmy taki obszar, nie wymienię teraz dokładnie, wszystkie kościółki które już teraz nie należą, są osobnymi parafiami, ale na początki XX wieku, pod koniec XIX należały do jarosławskiej parafii. To były Munina, Tuczempy, Pełkinie, Wierzbna, Tywonia bodajże, nie pamiętam dokładnie, oczywiście wszystkie kościoły tak jak Dominikanie, Kolegiata, Franciszkanie w Jarosławiu. W każdym z tych miejsc byliśmy i nagraliśmy nabożeństwo tak po prostu jak ono jest śpiewane obecnie w kościele przez lud, tak jak prowadzi to organista i wtedy już tych nagrań nie zatrzymywaliśmy, one zostały zgrywane z dyktafonu i wysyłane do Bartosza, po to żeby on je opisał. My też mieliśmy w tym cel nie tyle naukowy co raczej takie marzenie żeby spróbować na podstawie tych wszystkich nagrań zrekonstruować możliwy wygląd czegoś takiego co mogło być jarosławskimi Gorzkimi Żalami sprzed 150 lat. Nie wiem czy to się nam udało, ale mamy jakiś tam wariant, który śpiewamy jako Gorzkie Żale Jarosławskie, który właściwie pokrywa się z tym jak śpiewa się Gorzkie Żale w Tuczempach pobliskich. Tam sa ciekawostki, których nie spotkaliśmy nigdzie indziej, jak śpiewanie dialogu Duszy z Matką Bolesną, który tam śpiewany jest na dwie melodie – inną melodię ma partia którą śpiewa Maryja, inną melodie ma partia, którą śpiewa Dusza, partię Maryi śpiewają tylko kobiety a partie Duszy tylko mężczyźni. Więc nas to interesowało od strony praktycznej, tego się nauczyliśmy i to śpiewaliśmy. Była też warstwa poza muzyczna, inspirowaliśmy się Kolbergiem. Mając po temu więcej możliwości i nie chcąc dublować pracy Bartosza, tutaj na miejscu zajmowaliśmy się w tym projekcie raczej zbieraniem w najbliższej okolicy, jakichś tajemniczych historii, baśni, podań, prób odnalezienia jakichś znachorów, których odnaleźliśmy. Ale niestety nie chcieli podzielić się swoimi tajemnicami, przelewaniem jajka, co czym wyleczyć, w każdym razie rzeczami, które Kolberg też zapisywał - że jakiś diabeł nad Sanem mieszka, on o tym pisał – wypadło mi teraz z głowy – czarna postać, która krąży nad Sanem i pokazuje się od czasu do czasu mieszkańcom. Znaleźliśmy jeden przekaz kiedy ktoś na wsi opowiadał jeszcze o postaci, wydaje się tej samej, o której opisywał w tomie Przemyskie Kolberg. Także w ramach tego projektu czysto muzyczne prace, wyjąwszy ten okres Wielkiego Postu, zostawiliśmy Gałązce, my zajmowaliśmy się wszystkim co obudowuje temat muzyczny, od legend przez tajemnicze podania, o Żmiju– postać Żmija popularna szczególnie w okolicach Wiązownicy i Mołodycza, jakiś tajemniczy człowiek, który mieszkał w lesie, podobno jeszcze całkiem niedawno i na jedno zawołanie potrafił przywołać do siebie węże, pomagał też ludziom, nie szkodził, jak kogoś ukąsiła żmija to Żmij potrafił go uleczyć. Potrafił też jak go ktoś poprosił nasłać na złego sąsiada żmiję, żeby ukąsiła krowę, krowa wtedy traciła mleko. Historię jak na weselu ktoś rzucił urok na kapelę i nagle muzycy zapominali jak grać, a z kolei inne osoby, które nigdy w życiu wcześniej nie miały instrumentu w rękach nagle zaczynają zastępować kapelę – także my zajmowaliśmy się takimi sprawami.
Osoba, która z nami współpracowała to Agnieszka Bernacka z Przeworska, która pewnie ma więcej nagrań właśnie z okolic Przeworska, bo tamten obszar należał do niej i która też się zajmowała wiedzą ludową, z jakich roślin wianki na jakie święto należy upleść, zajmowała się „turkami” (wielkanocnymi) w okolicach Tryńczy, Gorliczyny.
Proszę jeszcze opowiedzieć o projekcie Pieśni z Przemyskiego, to również wynik współpracy z Bartoszem Gałązką
Tak, ta płyta jest owocem dokładnie tego samego projektu robionego w ramach Roku Kolberga. To są nagrania Bartosza. One też nie wszystkie są zrobione w roku 2014, niektóre są starsze – te nagrania akurat nie mają wady prawnej, każda z tych osób, zgodziła się, żeby jej głos został umieszczony na płycie i są to nie tylko nagrania archiwalne. Takie było założenie i wytyczne, żeby znalazły się tam też wykonania młodszego pokolenia, które tych pieśni się nauczyło i je przejęło stąd tam są chyba dwa utwory śpiewane przez naszą grupę z Jarosławia, jedna rekonstrukcja, czy interpretacja, którą wykonuje zespół Vox Angeli z Rzeszowa, śpiewają też dziewczyny z Przeworska, którymi dowodzi Agnieszka Bernacka. Głównie są to nagrania archiwalne, ale nie tylko.
My jeśli chodzi już o nagrania Przemyskie, to nigdy nie nagrywaliśmy instrumentalistów, skrzypków. Mamy jakieś cynki, że jeszcze gdzieś żyją i mają się dobrze, ale właśnie to było nasze podejście, nie mając ambicji naukowych – też gdy okazało się, że pan Antoni Pilch ma te nagrania archiwalne Władysława Piroga, którym się zachwyciliśmy i dla nas to już był tak duży repertuar, który skrzypek jarosławski mógłby się nauczyć, że to już było wystarczające. I nawet mając jakiś informacje, gdzie jeszcze mieszkają skrzypkowie …to Piróg był już wystarczający na początek, pozostaliśmy przy Pirogu i osobiście odwiedzaliśmy skrzypków, ale oni nie byli mieszkańcami tego regionu o którym mamy teraz rozmawiać. Spotkaliśmy się z jednym cymbalistą, ale dlatego, że on był w Wiązownicy, ale on już w tym momencie nie jest w stanie zagrać na cymbałach. Tylko poopowiadał nam Pan Cieliczka z Wiązownicy.
Żyje jeszcze?
Żyje, przynajmniej jakiś czas temu, bo to się z dnia na dzień może zmienić
Czyli możecie się pochwalić tylko tym co macie w głowie, bo takich namacalnych rzeczy jak nut, czy spisów tych tekstów - tego nie macie?
Raczej spisujemy tylko teksty na konkretną okazję. Jeśli mamy się spotkać z większą grupą do pośpiewania, jeśli organizujemy czuwanie z pieśniami pasyjnymi z okazji Wielkiego Piątku. Mamy mp3 na dysku, a jeśli chodzi o rzeczy przeniesione na płyty, to na palcach jednej ręki można policzyć to co jest tutaj w biurze. Są stare kasety ojca Grzegorza, które wziął kolega po to by je przegrać i one pozostały w jego domu, a on pojechał na studia do Gliwic, także go nie ma. Takimi materialnymi owocami są ta płyta i książka.
Trzeba by było te zbiory, wyniki Waszych penetracji u Bartosza Gałązki poszukać?
Dokładnie tak jest. Wcześniej zajmowaliśmy się tym w ograniczonym zakresie, nie mając ambicji – jak już wspominałem – żeby występować w roli właśnie etnografów, etnomuzykologów, etnolingistów i generalnie specjalistów od tego tematu, najważniejsza była dla nas praktyka. Coś tam nagrywaliśmy i te rzeczy są, głownie na dyskach twardych w postaci mp3, a od kiedy poznaliśmy Gałązkę to zarzuciliśmy ten temat. Zwłaszcza, że nie udało się nam nagrać rzeczy, które Gałązka by już wcześniej nie nagrał. Przepraszam, jednego pana nie nagrał Gałązka, którego mamy nagranego Pana Sudoła z Muniny, który w tym momencie ma już kiepski wzrok i śpiewa jedynie to co ma w pamięci.