FRANCISZEK KOTULA (1900-1983)
„Człowiek po swej śmierci żyje dopóty, dopóki żyją ludzie, którzy jego znali.
Kiedy i tych zabraknie, życie się kończy – chyba, że zmarły pozostawi po sobie dzieła trwalsze od ludzkiej pamięci.
Nietrwałą ludzką pamięć mają zastąpić grobowce i nagrobki.”
(Tamten Rzeszów)
Jakim człowiekiem był Kotula?
Nie dowiemy się tego z pozostawionych przez niego niezliczonych notatek i materiałów badawczych. Ci, którzy Go znali opowaidają o Nim z wielkim przejęciem… W ich pamieci zapisał się jako człowiek pełen pasji, ale też wybuchowy, niecierpliwy, chytry, wypowiadający swoje myśli „szybciej niż je formułował”. Był przy tym człowiekiem pełnym pokory i rozumienia swojej roli... przepełniony wrażliwością i najwyższą delikatnoscią. W swojej książce „Rozmowy ze skorupami” pisze o sobie:
„Oto otoczyłem się „skorupami” i „skorupkami”, świadkami minionej juz epoki; epoki, którą nazwać można „glinianą”, analogicznie do epoki brązu czy żelaza takie też myśli przychodzą mi do głowy. Czasem układam je - nie myśli i nie epoki, ale skorupy - w tematyczne gromadki, to znowu w długi szereg, próbując je posegregować, poklasyfikować, przynajmniej chronologicznie. Bawię sie tymi skorupami jak ongiś, w dzieciństwie (...) przy tej zabawie więcej posługuję sie intuicją i wyobraźnią. Raz zebrane skorupy pieszczę wzrokiem, to znów przekładam je z ręki do ręki jak paciorki różańca, nieświadomie przykładam nawet do policzków. Poprzez mgłę wieków i dziesiątki pokoleń, usilnie staram się dojrzeć, staram się wskrzesić tych, którzy niegdyś te „gliniaczki” wyrabiali, i tych, którzy się nimi w ten czy inny sposób posługiwali (...).
Urodził się 26 kwietnia 1900 roku w Głogowie Młp. Jego Ojciec, Walenty był cieślą. Ten fach od wielu pokoleń zapewniał rodzinie utrzymanie. W młodości również Franciszek próbował tego zawodu, jednak dzięki „szpargałom” zgromadzinym przez ojca szybko zrodziła się w nim ciekawośc świata i dusza badacza. Zarzucił ciesielkę, by jako jedyny z siedmiorga rodzeństwa zdobyć wykształcenie i oddać się pasji zbieracza- kolekcjonera.
Nigdy nie uważał się za etnografa… Dlaczego…??? Może, dlatego, że nie lubił „gabinetowych badaczy”, a chyba z takim podejsciem najczesciej się spotykał wsród zawodowych etnografów, ale też dlatego, że jego badania nie szły w szerz, ale możliwie najbardziej wgłąb – jak zwykł mawiać o sobie. Tego samego zdania był też Gerard Labuda, pisząc:
„Franciszek Kotula jest przede wszystkim historykiem kultury ludowej; dosadniej i precyzyjniej mówiąc, terenowym historykim ludowym. To znaczy, iż nie gardząc wiadomościami zaczerpnietymi z dziedziny archeologii, onomastyki, historii „papierowej” – opartej na źródłach pisanych, sięga do historii żywej, której nosicielem jest wspólzesny człowiek, a także wytwory wszelkiego rodzaju pozostawione przez niego w tzw. terenie.”
Mówił o sobie: „chodziłem po świecie i zbierałem śmiecie”. Te „śmiecie”, a raczej jak się wkrótce okazało – skarby, dały podwaliny rzeszowskiemu muzeum, którego tworzenie powierzono mu w 1935 roku. Liczył sobie wówczas 35 lat.
„(…) Musialem stać się od razu – jako, że muzeum zostalo przwidziane od poczatku jako wielodziałowe – prehistorykiem, etnografem, historykiem, historykiem sztuki, archiwistą i bibliotekarzem (…) kronikarzem zapisujacym wyniki swoich badań i dokonań nowej placówki, piszącym metryki darów i ewentualnych zakupów (…), aby zmiękczyc owe serca i uczynić je hojniejszymi na rzecz zbiorów już publicznych – zostałem zobligowany to wszystko opisywać i dziękować na łamach miejscowego tygodnika, a także dla pobudzenia ciekawości - pisać artykuliki o postepie badań i rozwoju placowki. To miał robić jeden człowiek…”
Z ogromnym zapałem i oddaniem przystąpil do powierzonego mu zadania. Mnożyły się nowe nabytki – eksponaty muzealne, pęczniało muzealne archiwum, a jego gabinet wypełnialy liczne notatki, artykuły, materiałay do licznych publikacji, będace plonem jego licznych wypraw w teren. I tak np. „Hej, leluja” stanowiąca syntezę kolądek i pieśni kolędniczych jest efektem badań przeprowadzonych w blisko 70-ciu miejscowościach. Obok niej na nie mniejszą uwagę zasługują m.in. publikacje: Mimo wszystko, Z sandomierskiej puszczy,, Foklor słowny osobliwy, Opowieści ziemi, Rozmowy ze skorupami, Znaki przeszlości, U żrodeł, Chłopi bronili się sami, Znaki przeszłości, Przeciw urokom, Muzykanty…
Mijały lata… Oddajac się mrówczej pracy, Kotula zrobił chyba wszystko, co był w stanie w swoim pracowitym życiu dokonać dla badań nad folklorem dawnej Rzeszowszczyzny. Posługujac się nowoczesnymi środkami technicznymi, przewędrował cały jego obszar, przyjmując niejednokrotnie z konieczności rolę żebraka, to znów uciekajac się do innych forteli w celu zdobycia cennych informacji.
„(...) w wyjątkowych okolicznościach, jadąc na badanie celem „współżycia, zabierałem ze sobą wódkę, papierosy, słodycze. Kiedy sie atmosfera wreszcie niejako „urodzinniła”, wypowiedzi i wynurzenia stawały sie w pełni autentyczne, dochodziło do poufnych zwierzeń (...) Z niektórymi ludzkimi gromadkami czy zespołami tak sie zżyłem, ze byłem traktowany jak „swój”. Byli w stosunku do mnie tak zaufani i bezpośredni, że nie krepował ich, względnie peszył mikrofon magnetofonu (...) W wyniku „szaleństwa” na jednym z regałów mej pracowni spoczywa duże pudło z taśmami - kosztowały „majątek” - oraz mój magnetofon, techniczny szczyt w swoim czasie, wolnoobrotowy, wymagający czułych i dlatego drogich taśm sprowadzanych z zagranicy...”
W książce „Przeciw urokom”, której pierwsza publikacja ukazała się w 1989 roku, a więc już po śmierci Kotuli – wspomina:
„Kto dzisiaj wyraża sie o ziemi, że jest święta? Chyba ktoś, kto sie błąka samotnie jak ja (...). Chodząc po moich lasach i polach, ścieżkach i drogach, niby tych samych, ale nie tych samych - czuję, że już nie są moimi. Uświadomiłem sobie, że za moment skończę osiemdziesiąt lat i - wstrząsnęło mną. Już nie sama wizja bliskiego końca deprymuje, ale poczucie niespełnienia. Doskonale zdaję sobie sprawę, że w moim archiwum znajdują sie materiały na jeszcze kilka książek w rodzaju Hej leluja, Znaków przeszłości, Muzykantów. Chyba pierwszy raz w życiu zadrżało we mnie coś, jakby żal. A potem bunt; przeciw komu?... czemu?... Wreszcie nadeszła refleksja (…) Pisząc ją zauważyłem, że całkowicie przeniosłem sie w przeszłość (...) Znalazłem się jakoby w innym świecie (...) Pamiętam, ile to razy godzinami trzeba było szukać człowieka, tego jednego, który jeszcze pamięta, choć wszyscy już zapomnieli... I wówczas, kiedy go już odnalazłem, okazywało się, że to człowiek, który w gromadzie cieszył się opinią nieszkodliwego, ale i nie do końca normalnego. Ale właśnie tacy okazywali się warci poznania, byli pasjonujący i przedziwni (...) Ci ludzie - to tematy do specjalnych biografii”.
W swoich zbiorach pozostawił po sobie, zapisane gdzieś w terenie fotografie… bezimienne ludzkie twarze… Kim byli, skąd pochodzili, dlaczego w jednej chwili stali się dla niego ważni, a w innej zapomniał zanotować ich imiona…??? To jedna z zagadek, którą przyjdzie rozwikłać biografom tego wielkiego badacza.