Materiały z Terenu
Zespół Śpiewaczy z Wiązownicy – obrzędy i zwyczaje pogrzebowe
W rozmowie uczestniczą członkowie zespołu śpiewaczego z Wiązownicy: Maria Maciałek, Teresa Maciałek, Maria Stasieńko, Maria Kornak, Maria Buczko, Maria Babiarz, Julian Macina, Maria Kłos, Zofia Magdziak.
Symptomy śmierci
Opowiadają o symptomach zapowiadających śmierć w domu, głównie na podstawie opowieści krewnych lub znajomych. Mama jednej z pań mówiła, że jak umierała jej mama to ich pies trzy dni wył. Babcia wiedziała, że umiera, bo była w ciąży i lekarz jej powiedział, że albo ona umrze albo dziecko. Tak strasznie ten pies wył i na trzeci dzień babcia umarła.
Powtarzają opinię, że sowa hukała w specyficzny sposób - jak krótko - pójdź, pójdź to ktoś umrze, a jak kiwi, kiwi, to ktoś się urodzi.
Mówią, że jak ktoś umarł, że tam coś spadło, coś się zatłukło – to „duch dawał znać”. Był taki przypadek we wsi, że firanka się odpięła w pokoju, a to tak duch dawał znać matce, że właśnie gdzieś daleko jej syn w tym momencie umierał.
Opowiadała prababcia jednej z pań swoje przeżycia, jak pewnego razu zasiedziała się u znajomych i noc już była jak wracała do domu. Księżyc świecił i nagle zobaczyła biała postać idącą wprost na nią, to była kobieta ubrana na biało przestraszyła się i przeszła mostkiem na drugą stronę rzeczki. Na drugi dzień okazało się, że w tym przysiółku zmarła kobieta.
Był taki zwyczaj, że trzeba się było pożegnać z umierającym, przebaczyć wszystko. Jeśli ktoś był chory to trzeba było go odwiedzić, porozmawiać, przebaczyć sobie jakieś winy. Teść jednej z pań był pogniewany ze swoją swasią, ona go nigdy nie odwiedzała, ale jak wiedziała, że on może wnet umrzeć to przyszła i się pogodziła z nim i potem za tydzień teść zmarł.
Przychodzili sąsiedzi, znajomi, rodzina przyjeżdżała, żeby się jeszcze przed śmiercią zobaczyć - nie czekali aż dostaną telegram o śmierci – taki był zwyczaj. Dziś chory umiera w szpitalu i ta tradycja ginie – ubolewają.
Ale jedna z pań opowiada o takim przypadku z sąsiedztwa, ze właśnie w szpitalu umierała kobieta która gniewała się z siostrą i nie mogła umrzeć z tego powodu. Pielęgniarki zadzwoniły wiec po te siostrę i dopiero jak przyjechała tamta spokojnie umarła.
Obcowanie z duchami
Były kobiety, które kontaktowały się z duchami, wywoływały duchy i jak chciały spokojnie umrzeć to musiały przekazać te umiejętność komuś innemu. Duchy nie dawały by jej inaczej spokoju. Teściowa jednej z pań opowiadała, że miała dwie córki, ale od innych ojców bo jej pierwszy mąż zginął podczas I wojny światowej. Starsza z sióstr była ciekawa w jakich okolicznościach i poszły „na duchy do Monasterza” - do takiej babki co to wszystko wiedziała. Nie bardzo wierzyły w jej umiejętności i ta od razu to wyczuła mówiąc im, że w ich domu jest okno z pękniętą szybką i mały chłopiec (mąż opowiadającej miał wtedy roczek). Uwierzyły w umiejętności baki i w to co powiedziała o ojcu, że zginął podczas przeprawy przez most. Informatorka mówi, ze nigdy by nie poszła „na duchy”.
Rozmówczynie są przekonane, że duchy przychodzą na świat, przebywają wśród żywych. Podają przykład z sąsiedztwa, gdzie kobieta będąc w ciąży straciła męża. Bardzo rozpaczała, że mąż nie zobaczy potomka. Mówiła do sąsiadek, żeby chociaż przyszedł i zobaczył dziecko …i tak się stało pewnej nocy obudziło ją gaworzenie synka, zobaczyła postać nad łóżeczkiem dziecka i otwarte drzwi. Po chwili wszystko zniknęło, a synek się uśmiechał…
Jedna z pań opowiadała swoją historię z duchami. Tydzień przed ślubem zmarł jej tato. Bardzo to przeżywała. Na weselu, które odbywało się w domu płakała, ‘tak się wybierałeś na to wesele i nie przyszedłeś”. (opowiada wzruszona) Na poprawinach sprzątała z mężem ze stołów i usłyszała płacz dziecka w grochu po sąsiedzku, ale tam nikogo nie było – bo kto by pozostawił dziecko w polu. Mąż też to słyszał i uznali, ze to ojciec dał im znać, ze jednak był na weselu…
Pieśni żałobne
Zespół z Wiązownicy ma w repertuarze pieśni żałobne i pogrzebowe, w 1991 roku wystąpił z nimi na Ogólnopolskim Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu nad Wisłą i został za nie nagrodzony. To wielozwrotkowe pieśni śpiewane przy zmarłym po jego śmierci w domu. W ich śpiewaniu były wyspecjalizowane osoby, które przychodziły do domu zmarłego i przez całą noc były śpiewane. Teraz zmarły leży w kaplicy więc śpiewa się tylko fragmenty pieśni w dniu pogrzebu.
Ale kiedyś do domu umarłego przychodzili sąsiedzi znajomi, była rodzina mówili różaniec, śpiewali te pieśni do rana, ludzie się wymieniali, ale każdy kontynuował modlitwy i śpiewy. Były osoby prowadzące, które miały zeszyty z tekstami i zaśpiewywały a reszta żałobników podchwytywała melodie i śpiewała. Wymieniają nazwisko Czesławy Lis, która kiedyś była członkinią zespołu, a teraz czasami Maria Maciałek i Maria Kornak prowadzą takie modlitwy przy zmarłych, ale to już nie jest to co bywało dawniej. W kaplicy najwyżej godzinę pozwolą się pomodlić, to się odprawia różaniec, koronkę i Anioł Pański, a potem śpiewa ze trzy pieśni i to we fragmentach, mało kto je umie, więc zwykle śpiewa tylko prowadzący i starsze osoby. Ten repertuar, który ma zespół został przekazany przez starsze osoby, które kiedyś śpiewały i jak się zbiorą na pogrzebach w kilka to śpiewają i ludzie chętnie słuchają.
Dawniej podczas tych nocnych czuwań przy zmarłym nie tylko się modlono, ale też opowiadano sobie różne „strachy”, albo anegdoty z życia zmarłego, nieraz bywało wesoło – podkreślają. Ojciec jednej z pań jak przychodził na takie czuwanie to z innymi starszymi panami wspominali czasy wojenne, była to szansa dla młodych poznania historii Wiązownicy (której ludność została wymordowana przez bandy UPA – świadkowie tych wydarzeń m.in. pan Zieliński i Szewczyk spisali te wspomnienia). Niestety dzieci teraz nie przychodzą „za umarłymi pacierz mówić, tylko najbliższa rodzina”. Jak one były młode to ich obowiązkiem było uczestniczyć w takich nabożeństwach, nie tylko jak ktoś z rodziny umarł.
W Wiązownicy nie było zwyczaju poczęstunku żałobników, dopiero na stypie na którą zapraszali rodzinę przyjeżdżającą z daleka.
Trumny były robione przez miejscowych stolarzy. Dziadek Zofii Magdziak w tym się specjalizował. Jak opowiada, miał taki warsztat przy stodole jak wrócił z wojny ranny. Te trumny robił ukradkiem, w tajemnicy przez Niemcami i przed donosicielami. One nie były takie ozdobne jak dziś tylko proste z desek. Ojciec pani Zofii z kolei miał wóz i kare konie i przez długi czas woził zmarłych do kościoła i na cmentarz.
Kiedyś umarły leżał w domu dwa dni i dwie noce i był zaraz chowany. Okna były pozasłaniane prześcieradłami, dwie świece się świeciło. Krzyżyk stał, jakieś kwiaty. Zatrzymywało się zegary na tej godzinie, na której umarł. Lustra były zasłaniane, nie bardzo już dziś wiadomo dlaczego, ale po dłuższej chwili dwie panie zasugerowały, że obawiano się zobaczenia śmierci lub ducha zmarłego. Nawet jak ktoś umarł w święta to rozbierano choinkę.
Żałoba po matce, ojcu i rodzeństwie zwyczajowo trwała rok, po babci i dziadku 9 miesięcy. Trzymało się te żałobę, na czarno się ubierało, albo nosiło się czarna opaskę na rękawie. Na pogrzeb nikt się kolorowo nie ubierał. Nawet i teraz, jakby się ktoś na kolorowo ubrał np. na czerwono to byłoby to w niedobrym guście – już raczej na biało i czarno. Kobiety chodziły w chustkach czarnych „z wieńcem”. Jak jechały z tym repertuarem do Kazimierza to pożyczały od starszych babci te chustki „z wieńcem”.
Nie wolno było pozostawiać zmarłego samego w domu, jak się rozeszli żałobnicy, to ktoś zawsze musiał czuwać. Był taki szewc, który naprawiał buty i przychodził na to czuwanie. Kiedyś chcieli sprawdzić, czy się przestraszy. Jeden udał, że umarł, dziadka zamówili, przyszedł i naprawiał te buty. „Nagle ten umarły puścił jedną rękę z trumny. On się popatrzył, ręka wisi położył ją nazad, złożył i dalej naprawia buty. Za chwile druga ręka …i on dalej poprawił. Naraz ten umarły wstaje, a on miał młotek w ręce i puknął go w czoło i mówi jak cie Pan Bóg położył to leż”…
Trumna leżała na stole przykrytym obrusem. Żeby nikt kolejny w domu nie umarł, po wyniesieniu trumny z domu wywracano wszystkie stoły i krzesła. Jak się wynosiło trumnę to się żegnało zmarłego, trzy razy się uderzało nią o wszystkie progi domu. Nie pamiętają już jaką formułę się przy tym wypowiadało.
Na koniec wywiadu przypominają sobie jeszcze spotkania z duchami. Jednej pani jak zmarł mąż wybierała się na święta do córki i rano mówiła do niego – „takżeś odszedł, zostawiłeś mnie samą i teraz musze jechać tak daleko…” i w tym momencie się drzwi do pokoju otworzyły i słyszała jak ktoś wszedł. Mąż pomagał jej też wstać rano – jak go poprosiła. Mówią, że do pół roku tak jest, że dusza przebywa na ziemi - bo mąż tej pani przychodzi jak tylko sobie o tym pomyślała. Zawsze miała jakieś znaki.
Wierzą, że duchy chodzą koło nas tylko ich nie widzimy. Najczęściej odwiedzają nas we snie. Ojciec jednej z pań zmarł nagle i na strychu trzymał klatkę z gołębiami nikt o tym nie wiedział. Przyszedł do matki we śnie i powiedział jej o gołębiach. Poszła na strych i wypuściła je.
W wigilię zostawia się dodatkowe nakrycie i nakłada się potrawy, potem po świętach daje się to psu.
Kiedyś nie robiono nagrobków tylko zwykła mogiła i krzyż drewniany. Na wszystkich świętych nie było przepychu jak teraz. Grób posypywało się żółtym piaskiem, śnigulinkami białymi (śnieguliczka biała) się zdobiło i barwinkiem, robiło się wieńce z choiny i kwiatów z bibułki. Nie było zniczy, tylko się stołowa świece dzieliło na części i wtykało w ziemię.
Materiał zebrała: Jolanta Danak-Gajda