Materiały z Terenu
Jan Malisz - muzyk i konstruktor instrumentów muzycznych
Urodził się w 1963 r. w Ropicy Górnej (Beskid Niski). Przez okres 10 lat był członkiem kapeli Pogórzanie z Gorlic, gdzie początkowo grał na basach, a później na skrzypcach (sekund) i heligonce. Grywał również w zespole Beskidy z Dominikowic (na skrzypcach heligonce) i innych jako sekundzista. W 2009 roku założył własny zespół folkowy „Na Węgierskim Szlaku”, który po roku przerodził się w rodzinną Kapelę Maliszów. W doborze repertuaru odwołuje się do tradycji, czyli tym, co przekazał mu jego ojciec (wiejski muzykant). Duży zrąb melodii stanowią tańce z terenu Pogórza.
Wraz z pojawieniem się heligonki zmienił się skład kapel. Wówczas basy nie były już potrzebne, bo heligonka posiadając mocne basy z powodzeniem je zastąpiła. Skrzypce, harmonia i bęben, to był teraz podstawowy skład kapel. Te składy pojawiały się już w okresie międzywojennym, ponieważ w tym czasie pojawiły się heligonki.
U nas się utarło, że muzyka pogórzańska i rzeszowska (ta muzyka się przenika i łączy przez wiele wspólnych utworów) jest wykonywana na basach, skrzypcach, skrzypcach sekund – jest to skład podstawowy, a następnie doszedł klarnet. W Małopolsce i u Lachów Sądeckich występowała także trąbka. Nurt folkowy powstał na potrzeby zespołów tanecznych i to były składy rozbudowane (niekiedy nawet 9-cio osobowe), które tak naprawdę ze względów praktycznych nigdy nie występowały w rzeczywistości. Trudno byłoby tak duży skład orkiestrowy opłacić zamawiającemu np. na wesele.
Pan Jan Malisz swoją pasję wyniósł z domu rodzinnego. „Moi rodzice byli bardzo muzykalni. Moja mama pięknie śpiewała, a tato był muzykantem jeszcze przed wojną. Urodził się w 1919 roku, więc jako kilkunastoletni chłopak jeszcze przed wybuchem wojny grał w kapelach po weselach. Po wojnie już nie wrócił do rzemiosła muzykanckiego. Grał tylko dla siebie, w domu. Ponieważ złamał sobie rękę przestał grać na skrzypcach i zaczął grać na mandolinie. Pierwszym instrumentem na jakim uczyłem się grać, to była właśnie mandolina, ponieważ była zawsze nastrojona, bo tato zawsze na niej grywał. W domu zawsze było dużo grania, dużo śpiewania i dużo instrumentów. Tata dbał głównie o to, żeby dzieci miały na czym grać. Mogło nie być wielu rzeczy, ale instrumenty zawsze były w domu. Pamiętam, że nie mieliśmy pralki w domu, a już mieliśmy gitarę, były skrzypce, mandolina i był akordeon i bęben.
Moi bracia grali na potańcówkach jeszcze w latach 60-tych. Jeden z braci grał na akordeonie, to była stara harmonia – 24-basowa, ja się też na niej uczyłem grać, a drugi brat grał na bębnie, który został zrobiony przez mojego tatę. Inny z braci grał na heligonce (diatoniczny akordeon guzikowy). Dochodził do nich jeszcze skrzypek - Cygan, który bardzo dobrze znał wszystkie tematy pogórzańskie. Dużo melodii żeśmy się od niego nauczyli. Ja to słyszałem wszystko jako dziecko i pamiętam jako takie migawki z tych potańcówek. Między nami braćmi była duża różnica wiekowa… Później bracia poszli do szkół, zamienili te instrumenty na gitary, zaczęli robić gitary elektryczne. Adam grał na gitarze basowej, Stach na gitarze zwykłej 6-cio strunowej, no i tak ta muzyka jakby odeszła….Ale to co pamiętam z dzieciństwa, to w pewnym momencie mojego życia zatoczyło koło i powróciłem do tego i teraz to robię cały czas i staram się dzieciom to przekazać.
A jeśli chodzi o instrumenty to… zawsze było dużo instrumentów w domu. Nawet harmonijka ustna. Pamiętam, kiedyś pojechałem do Gorlic z mamą i mama kupiła mi harmonijkę ustną. Miałem wtedy może 8, może 10 lat… Do autobusu mieliśmy 10 kilometrów i idąc, tak się cieszyłem tym instrumentem, że zdarłem sobie usta do krwi, ale nauczyłem się grać”.
Pierwszy instrument na jakim uczył się grać, to była mandolina. Miał wówczas 5 lat. Kolejnym instrumentem była 24-basowa harmonia, a następnie gitara, harmonijka ustna, a także fujarki.
Skrzypce ojca (Steinery) już były połamane. Kupił je za pierwsze zarobione pieniądze. Mając 12 lat (przed wojną) poszedł na służbę. Pracował jako furman na nafto-budowie. Pierwsze skrzypki ojciec pana Jana zrobił sobie własnoręcznie. To były skrzypki „Janka Muzykanta” i na nich uczył się grać.
„I tak mi opowiadał, że go zawsze to cieszyło, że jak było wesele, to pod tym weselem cały czas siedział i nasłuchiwał jak grają. W tym kierunku miał ogromną pasję. On to nazywał –zamiłowanie. I tak mówił: Jak będziesz miał zamiłowanie, to będziesz grał i nikt cię nie będzie musiał uczyć. Bo ja chciałem żeby mnie coś nauczył grać, a on mówił: sam się nauczysz. Jak nie będziesz miał cierpliwości i zamiłowania, to możesz mieć talent i cug, ale musisz mieć także zamiłowanie.
Te skrzypce o których mówię, nie grały. Ja jeszcze pamiętam te skrzypce. Jeszcze miały struny jak byłem w I lub II klasie szkoły podstawowej. Mieliśmy wtedy przedstawienie i ja grałem świerszcza”. Ponieważ w domu pana Jana były jedyne skrzypce na wsi, nauczycielka zaproponowała, żeby Janek zagrał na tych skrzypcach naśladując świerszcza. Ojciec wyraził zgodę. Podczas spektaklu nauczycielka zapowiada Janka: „A teraz graj nam świerszczu, graj! A ja stałem tak i zacząłem rzępolić, bo nie umiałem grać. Zostałem wyśmiany. Ludzie myśleli, że ja zagram jakąś fajną melodię i ja się wtedy źle poczułem….”
Początki lutnictwa
„Do skrzypiec powróciłem dopiero po sklejeniu tych skrzypiec i tu zaczyna się moja przygoda lutnicza. Te skrzypce taty, które przeszły swoją historię rozkleiły się całkowicie. Te skrzypce mają swoja historię. Jeszcze przed wojna to było…” Ojciec pana Jana miał duże gospodarstwo i miał parę koni, kochał zwierzęta. Wracając z wesela poszedł do koni. „Skrzypce mu upadły i koń na nie nadepnął. Posklejał je później i jeszcze na nich grał, ale gdy się rozeschły (a ja zajmowałem się rzeźbiarstwem, rzeźbiłem świątki w drewnie, byłem rzeźbiarzem ludowym i do dziś nim jestem, wykorzystuję w lutnictwie tę wiedzę rzeźbiarską) ,przyszedł do mnie przyniósł mi je i kazał spalić. Ja mówię: schowam je sobie, bo może kiedyś będę robił skrzypce, to będę miał namiary, a on powiedział, że ja nigdy nie zrobię skrzypiec, bo to jest trudne. Trzymałem je pod łóżkiem w woreczku. Pewnego razu, gdy ojciec już zmarł, grałem wówczas na kontrabasie w kapeli ludowej Pogórzanie w Gorlicach, jeździliśmy w różne miejsca i zobaczyłem kiedyś na Słowacji w Bardejowie, że Cygan miał kontrabas tak poklejony, że wyglądał jakby go po ziemi wlókł…. Pomyślałem sobie, że skoro Cygan potrafi, to ja też może skleję te skrzypce. I tak deseczka do deseczki… składałem je jak puzzle. Zacząłem klejem kleić i skleiłem te skrzypce. Potem je wielokrotnie jeszcze przebudowywałem i w końcu są to skrzypce na których można grać”. (Skrzypce się zachowały, uzupełnione nowymi elementami, które zostały dorobione z innego drewna i do dziś służą panu Janowi). „I tak się zaczęła moja przygoda z instrumentami. Jak już zrekonstruowałem te skrzypce, to pomyślałem, żeby jakiś instrument zrobić. Miałem wtedy 28 lat. Praktycznie od tego momentu zacząłem grać na skrzypcach. Gdy skrzypce były gotowe, pojawił się problem ze smyczkiem. Nie było w okolicy konia, żeby wykorzystać włosie do smyczka, więc pojechałem do kolegi wędkarza, który miał bardzo cienkie żyłki i tę żyłkę wielokrotnie nawinąłem i wykonałem smyczek. Nawet bardzo dobrze grał. Następnie wymyśliłem sobie, że zrobię przenośną małą gitarkę (a właściwie cytarę), żeby się zmieściła przy plecaku jak chodziłem po górach. Wtedy nie myślałem o muzyce tradycyjnie, a raczej o muzyce gitarowej. W szkole średniej graliśmy rocka”. Kolejnym instrumentem wykonanym przez pana Jana była mała lutnia, a właściwie była to mandola, która jako jedna z pierwszych wykonanych przez niego instrumentów była bardzo dobrze skonstruowana i charakteryzowała się niepowtarzalną barwą dźwięku.
Na swoim koncie konstruktor ma także wykonane przez siebie fujarki. W jego rodzinnej wsi istniała tradycja pasienia krów dla całej wsi. Podczas takiego wypasu ojciec pana Jana nauczył go robić gwizdki, co w późniejszym czasie, jak mówi pan Jan stało się podstawą jego biznesu fujarkowego i od tej chwili zaczął wykonywać bardzo dużo tych instrumentów. Podczas Festiwalu Wszystkie Mazurki Świata odbywa się rokrocznie Targowisko Instrumentów, tam po raz pierwszy prezentował wykonane przez siebie fujarki.
Inspirację do budowy liry korbowej zaczerpnął od Stanisława Wyżykowskiego z Haczowa. Zamówiony u mistrza Wyżykowskiego instrument posłużył mu jako wzorzec do nauki wykonywania tych instrumentów. Od tej pory zbudował już ponad 25 sztuk tych instrumentów znajdując odbiorców z terenu całego kraju, w tym szkoły muzyczne, instytucje kultury, odbiorcy prywatni. Pierwsza styczność z lirą miała miejsce w Wiśle podczas Tygodnia Kultury Beskidzkiej, gdzie koncertował z zespołem Pogórzanie. Zetknął się wówczas z francuskim zespołem muzycznym, który miał w składzie ten instrument. „Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z tego, że ja takie instrumenty będę robił… Gdyby nie Wyżykowski, to chyba bym nie robił lir, bo to wszystko od niego wyszło….”
W poszukiwaniu dźwięków
„Należy zadać pytanie dlaczego ja te instrumenty robię…. Dlatego, że to jest z potrzeby grania, ja poszukuję brzmień. Jest taki moment, że przed zakładaniem strun, to nic do mnie nie dociera… To jest poszukiwanie dźwięku. Ja wtedy nie istnieję dla otoczenia. Dla mnie jest ważny tylko ten instrument.
Teraz robię instrument następny, który będzie się nazywał „diabelskie skrzypce” z rogami, bo istnieje coś takiego jak diabeł muzyczny i mówią, że ten, który gra dobrze na skrzypcach, to ma diabła w sobie, że go okiełznał… Bo nie chodzi o to żeby mieć diabła, ale żeby go jeszcze okiełznać i żeby diabeł robił to, co ja chcę, a nie to co diabeł chce, żebym ja robił. Chodzi o to, żeby go wykorzystać w odpowiedni sposób i robię teraz takie „diabelskie skrzypce” i już w tym tygodniu wydadzą swój pierwszy „diabelski krzyk”.
Budowa instrumentów spowodowana była także czynnikiem ekonomicznym. „Mieliśmy wiolonczelę pożyczoną od sąsiadki i trzeba było ją oddać i nie mieliśmy na czym grać, więc trzeba było zrobić” –wtrąca pani Edyta Marć – żona pana Jana, prywatnie blisko spokrewniona z rodziną Szajnów, muzyków z Miejsca Piastowego na Podkarpaciu k. Krosna.
„Ja pamiętam dziadka, jak grał w Stachach, ale on zmarł jak ja miałam 12 lat, w tym okresie nie interesowałam się tą muzyką, ale pamiętam jak przyjeżdżał do Krosna, to zawsze z cymbałami, grał w domu, w szpitalu też był z cymbałami. Z cymbałami się nie rozstawał. Dziadek zmarł i te cymbały przejął jego syn Stanisław, ale instrument został sprzedany i dziś nie znamy ich losu”. Stanisław Szajna również wykonywał cymbały na podstawie starych cymbałów jego dziadka, które rozebrał. Dziadek Stanisława Szajny (Piotr) również był konstruktorem instrumentów, tj., cymbałów i liry.
„To nam pan Wyżykowski opowiadał, że on jako dziecko pamięta jeszcze , że jego ojciec grał z moim pradziadkiem (Piotrem Szajną). W domu rodzinnym dziadka była lira korbowa, ciotka (Bronisława Masłyk- siostra dziadka) też grała na lirze korbowej. Ona miała podobno taki duży zeszyt pieśni, wujek (Stanisław Szajna) próbował go odszukać, ale gdzieś zaginął”.
Pradziadek pani Edyty grał w kapeli razem z ojcem Stanisława Wyżykowskiego. „Wrócił z wesela ojciec Wyżykowskiego i obudził syna Stanisława: chodź, idziemy kosić. No i poszli kosić – (opowiada pan Jan Malisz). Wychodzą na łąkę, a tam dobiega głos cymbałów… Pradziadek Edyty (Piotr Szajna jeszcze nie doszedł do domu, tylko siadł sobie na pniaku i z tymi cymbałami… grał sobie, ptaki mu wtórowały. Był świt. I to jest właśnie to, co mój ojciec mówił. To się nazywa - zamiłowanie. Mimo tego, że się ograł tyle, to jeszcze chciał sobie swoje wizje, jakieś utwory zagrać. Bo nie zawsze się gra to co się lubi. Czasem muzykant musi się podporządkować publiczności”.
Basy
Jan Malisz, w chwili obecnej buduje basy dla potrzeb własnej kapeli. Będzie to instrument typu kontrabas o większym pudle, a więc o kształcie nieco zmienionym, ponieważ, jak podkreśla pan Jan, zawsze ciągnęło go w stronę „rewolucji”, „żeby coś zmieniać, a nie tylko powielać ciągle te same formy”. Do wykonania płyty wierzchniej instrumentu użył drewna jodłowego. Dawniej do wyrobu instrumentów używano różnych materiałów (kto co miał), nawet lipy i topoli).
Topola niegdyś cieszyła się dużym powodzeniem wśród ludowych wytwórców instrumentów, zwłaszcza basów. Osiągała bowiem dużą średnicę, co umożliwiało wykonanie płyty instrumentu z jednego kawałka. W tradycji ludowej spotykało się basy w bardzo różnych wielkościach, od bardzo małych do ogromnych. Ich rozmiar uzależniony był względami praktycznymi oraz ilością materiału, którą dysponował budowniczy. Jeżeli np. wesele odbywało się w niedalekiej odległości, muzykant brał ze sobą duże basy, jeżeli musiał pokonać dużą odległość, zdecydowanie bardziej praktyczne okazywały się basy małych rozmiarów.
Obok różnej wielkości, basy zróżnicowane były także pod względem ogólnej budowy. Spotyka się basy w formie łezki, szersze w dolnej części węższe w górnej lub o odwróconych proporcjach. Imponującą kolekcję instrumentów (w tym także basów) obrazującą wspomnianą rzeczywistość dokumentują zbiory Muzeum w Bieczu.
Na przestrzeni wieków w tradycji ludowej nie wytworzono żadnych norm regulujących kształt basów, który zarazem określałby regionalną proweniencję danego instrumentu. Danego modelu nie da się przypisać do konkretnego regionu. Wyjątek stanowi tu Podhale, gdzie wykształcił się model basów podhalańskich. Dla regionu Podkarpacia charakterystyczna jest jedynie rozeta karpacka, która występuje w suce biłgorajskiej. „Sądzę, że instrument, który został znaleziony na tym terenie i posłużył do rekonstrukcji, był to instrument karpacki. Ta rozeta o tym mówi”.
Tajemnice basów
Proces budowy basów jest długotrwały, ponieważ wykonuje się je etapami. Pierwsze prace przy konstruowaniu basów dla swojej kapeli rozpoczął w marcu 2016 roku i do chwili obecnej (czerwiec 2016) nie zostały jeszcze ukończone. Każdy instrument ma swoje tajemnice brzmienia. Pan Jan wkleił w środek instrumentu listwę z drewna, która odpowiedzialna jest za barwę dźwięku. Zastosowany rodzaj drewna jest tajemnicą zawodową pana Jana. Używał go wielokrotnie i za każdym razem instrument miał piękne brzmienie. Zdaniem Jana Malisza, brzmienie instrumentu jest wypadkową wielu różnych czynników, a przede wszystkim materiału. „Zbudowałem ponad 25 lir korbowych i każda lira inaczej brzmi, mimo zachowania tych samych szczegółów dotyczących budowy. Każdy z tych instrumentów jest niepowtarzalny i niemożliwy do skopiowania. S tez zamówienia na instrument o konkretnym brzmieniu, np. bardzo głębokim, a wyrazistym (cokolwiek to oznacza). Ja nie jestem w stanie tego zrobić, bo to ode mnie nie zależy i sam jestem ciekaw jaki ten instrument będzie miał dźwięk”.
W przypadku basów, rodzaj użytego lakieru nie odgrywa istotnego znaczenia, ponieważ niskie tony basów nie są tak subtelne jak sopranowa barwa skrzypiec. Gruby lakier powoduje, że skrzypce są piskliwe. W takim przypadku należy zdjąć lakier, a przed położeniem politury, instrument posmarować olejem lnianym. Uzyskuje się wtedy ciepłe brzmienie. Do wykończenia instrumentów używa się także bejcy. Uzyskanie barwnika jest proste. Według ludowej receptury wystarczy zalać spirytusem zielone jeszcze orzechy włoskie
Jeżeli natura pozwoli i jest odpowiednio duży materiał, wówczas można wykonać instrument z całego kawałka drewna, ale przeważnie instrumenty są klejone z sześciu, a nawet siedmiu części. W opinii lutników ludowych najlepiej brzmią basy wykonane z jednego kawałka w tym także wykonane techniką dłubaną (płyta dolna i boki z jednego kawałka). Boki instrumentu mogą być wykonane z jawora i topoli. Jawor także sprawdzi się jako materiał na gryf.
Materiały zebrali:Emilia Jakubiec-Lis i Mariusz Guzek