Materiały z Terenu

Grzegorz Bartnik

 

Grzegorz Bartnik – instrumentalista i konstruktor

Urodził w się w 1981 roku w Rzeszowie, w rodzinie o bogatych tradycjach muzycznych.

 

Naznaczony muzyką

Jego dziadek ze strony matki – Jan Szajner był klarnecistą w słynnej niegdyś kapeli z Bud Łańcuckich - Józefa Porębnego. Równie chlubny dorobek muzyczny posiadała rodzina Bartników tworząca rodzinna kapelę, w której dziadek - Antoni Bartnik grał na skrzypcach. Duże zdolności muzyczne wykazywał także każdy z pięciu braci dziadka, którzy grali na skrzypcach, basach, klarnecie, cymbałach i jeszcze przed wojną grywali na potańcówkach.

Pan Grzegorz, choć z dziadkiem Janem miał niewielki kontakt, to wspomina go z ogromnym sentymentem, bo jak twierdzi, to po nim odziedziczył zamiłowanie i niewatpliwy talent do klarnetu. Po zmarłym kilkanaście lat temu dziadku Janie, zachował się amerykański saksofon z 1938 roku i jego ulubiony instrument - klarnet. Po dziadku Antonim zaś, zachowały się skrzypce.

Dzieciństwo swe spędził w domach rozbrzmiewajacych muzyką. Obcując z nią na co dzień, jego droga życia nie mogła potoczyc się inaczej, jak tylko w rytm muzyki. Uzdolnienia i wrażliwość muzyczną wykazywał już jako małe dziecko. Jako kilkuletni chłopiec stał się posiadaczem organków, na których technika gry nie długo stanowiła tabu. Ojciec szybko odkrył talent syna i zapisał go do szkoły muzycznej w Łańcucie do klasy akordeonu. Marzeniem chłopca był jednak nie akoredeon, lecz skrzypce. Mając zaledwie 10 lat został uznany za zbyt „starego”, by rozpocząć naukę gry na skrzypcach i pozostał wierny akordeonowi.

 

Muzykancka kariera

Mając 13 lat, brat dziadka reaktywował kapelę w której niegdyś grał Jan Szajner, jego brat Ludwik (akordeon) i Jan Hypnar na cymbałach. Młodemu Grzegorzowi przypadła fuknkcja basisty. Wtórował więc wytrawnym starym muzykantom na basach, które naptrawdopodobniej przerobione były ze starej wiolonczeli. W takim składzie przez kilka lat podtrzymywali chlubne tradycje kapeli Józefa Porębnego przygrywając na lokalnych imprezach. Była to doskonała okazja dla młodego początkujacego muzykanta do podniesienia swoich umiejętności. Przy tej okazji, wzorem dziadka zapragnął grać na klarnecie. Kupił więc u kogoś na wsi instrument i podjął próby gry na tym instrumencie. Na początku to nijak wychodziło, ale zeszło dwa, trzy miesiące... coraz lepiej, coraz lepiej i poszedłem do orkiestry dętej w Białobrzegach. W orkiestrze grał jakieś siedem lat, następnie zaangażował się do zespołu spiewaczego Budzianie z Bud Łancuckich, gdzie akompaniował na akordeonie lub klarnecie. Po jakimś czasie dołączył do kapeli z Grodziska Dolnego, w której gra do dziś.

 

Konstruktorskie pasje

Rodzinne tradycje muzyczne w powiązaniu z własnymi doświadczeniami muzykanckimi spowodowały, że zaczęło w nim kiełkować pragnienie nauczenia się gry na cymbałach. Pierwsze kroki skierował do Jana Hypnara, starego muzykanata, który w przeszłości zajmował się także wykonywaniem tych instrumentów. Otrzymał od niego w podarunku stare cymbały. To właśnie na tym instrumencie Grzegorz zaczął odkrywać pierwsze tajniki gry na tym instrumencie. Jednocześnie coraz mocniej towrzyszyła mu myśl, by samemu wykonać cymbały. W tym celu rozebrał stary instrument, dokonał szczegółowych pomiarów. Drewno miał już przygotowane i... na wzór starych powstały nowe cymbały. Ramę na około zrobił z jesionu, spód z deski jaworowej, płyta górana ze świerka, podstawki z gruszy, a struny, to drut sprężynowy stalowy, albo fortepianowy stalowy może być też. Rozetkę wykonał ręcznie, wiernie wg wzoru ze starych cymbałów. Struny umocowane zostały na kutych gwoździach z drutu „6”. Potem pod stożkiem są zawiertywane w tej głowie w boku cymbałów i tam są osadzane. W każdym gwoździu jest otworek w którym osadzana jest struna. Zaklepane jest to na czterokant, zakłada się na to klucz i reguluje napiecie struny, czyli wysokośc dźwięku. Nowo wykonane cymbały otrzymały zdobienie wyżłobionymi dookoła rowkami. Zgodnie z tradycją obowiazującą na Rzeszowszczyżnie, są to cymbały diatoniczne, bo tu była taka tradycja, innych nie robiono. Również jeden z czołowych mistrzów (starszego pokolenia) gry na tym instrumencie – Władysław Wojtyna wykonuje tylko cymbały diatoniczne. Taka tu jest tradycja, że niby cymbały diatoniczne, ale każdy instrument jest inaczej nastrojony. Albo jeden dźwięk jest w innym miejscu, albo kilka. Nie ma takich samych cymbałów, żeby dźwięki miały w tym samym położeniu tłumaczy pan Grzegorz.

Obecnie, młody konstruktor jest w trakcie prac wykończeniowych kolejnych cymbałów, które wezmą udział w konkursie ogłoszonym przez Muzeum Instrumentów Muzycznych w Szydłowcu. W przerwach zajmuje się naprawą starych instrumentów. Jest w tym zakresie tzw. złotą rączką. Dorabia więc brakujące elementy, reguluje, skleja przywracając do życia instrumenty będące często cennymi pamiątkami rodzinnymi po dawnych wiejskich muzykantach.

Grzegorz mówi o sobie, że kiepsko gra na skrzypcach. Jest leworęczny. Musi więc przerobić swój instrument i dostosować do leworęcznego grania. W niedalekiej przyszłości planuje także samodzielne wykonanie skrzypiec. Odbył w tym zakresie konsultacje z Tadeuszem Kmiecikiem lutnikiem z Łańcuta. Wykonał już obie płyty – wierzchnią z drewna świerkowego i spodnią z drewna jaworowego, bo takie drewno jest najbardziej odpowiednie do budowy skrzypiec. Chociaż, kto sobie z czego zrobi, z tego będzie, tylko nie z każdego drzewa będzie grało. Nie sztuka zrobić korpus, tylko potem dobrze uzbroić w środku, bo tam są takie belki, dusza jak w cymbałach tam jest, cztery czy pięć tych belków i w odpowiednim miejscu trzeba te dusze ustawić, żeby podstawki leżały nie centralnie na tych belkach tam w środku, tylko były troszke przesunięte. Od tego bowiem zależy barwa dźwięku. Teraz czeka na dalsze instrukcje Mistrza Kmiecika.

Nie wszyscy budowniczowie instrumentów chętnie zdradzaja swoje tajniki. Z pewnością nie należy do nich także ceniony i znany w regionie cymbalista i konstruktor – Władysław Wojtyna z Białobrzegów. Grzegorz Bartnik odziedziczył po ojcu kuźnię, umiejętności i wiejskie tradycje kowalskie. Mistrz Wojtyna często przyjeżdzał więc do swojego ucznia i w kuźni wykonując drobne akcesoria dla swojego nauczyciela dopytywał go o szczególy dotyczące budowania cymbałów. W tej miłej atmosferze i klimacie kuźni z okresu młodości Mistrza upływała im rozmowa.

W domu rodzinnym

Swoje pasje i zamiłowanie do muzyki i wykonywania instrumentów łączy z trudami dnia codziennego oraz obowiązkami głowy rodziny. Będąc ojcem trójki małych dzieci z trudem „kradnie” czas dla siebie. W każdej jednak chwili może liczyć na zrozumienie i wyrozumiałość żony, która choć sama nie gra na żadnym instrumencie, to kocha muzykę i śpiew, wspierając pasje męża. Ojciec jest dumny i pełen nadziei, ze jego najmłodsza córka odziedziczyła rodzinne pasje muzyczne i kontynuować być może zechce dzieło swoich przodków.

 

Materiał zebrała: Jolanta Danak-Gajda